Moja działalność społeczno-oświatowa i kulturalna
Na początku lat sześćdziesiątych zamieszkałam z rodziną w nowym budynku Spółdzielni przy ul. Pięknej 1. Na podwórzu za blokiem codziennie zbierała się spora gromadka młodszych i starszych dzieci.
Obserwowałam ich spontaniczne zabawy i małe awantury. Wtedy zrodziła się we mnie myśl, by tymi dziećmi się zająć.
Spółdzielnia nie prowadziła wówczas działalności oświatowo-kulturalnej. Nie było żadnej świetlicy. Zarząd Spółdzielni pracował społecznie.
Wyszłam do tych dzieci raz i drugi. Zaprzyjaźniliśmy się szybko, bo to szczere, otwarte dusze, wspaniali towarzysze zabawy i pracy. Trzeba tylko mieć do nich właściwe podejście.
Tak zaczęła się moja praca z tzw. grupą podwórkową, którą dzieci nazwały „Jacek i Agatka”.
Drugą grupę podwórkową prowadziła Aleksandra Grodzka z Pięknej 8.
Spotykaliśmy się prawie codziennie na świeżym powietrzu, organizując zabawy, wycieczki, biwaki, kuligi. Garnęły się do nas różne talenty. Dzieci o zdolnościach plastycznych, muzycznych, tanecznych, recytatorskich spotykały się, dając początek późniejszym zespołom zainteresowań.
Praca z dziećmi wciągała i pochłaniała dużo czasu. Bardzo lubiłam zajmować się dziećmi – to było moje życie. Grupę podwórkową prowadziłam społecznie od 1966 do 1968 roku.
Pod koniec 1968 roku Spółdzielnia wyszykowała świetlicę w budynku przy ul. Wiejskiej i zatrudniono mnie na stanowisku kierowniczki świetlicy.
Jak wspomniałam, mieliśmy już zalążki zespołów zainteresowań, zgrane grupy dzieci, sporo doświadczenia i teraz upragniony lokal. Byliśmy szczęśliwi. Świetlica była skromnie wyposażona. Trochę mebli, telewizor, gry planszowe. Ale to było nasze królestwo. W świetlicy obowiązywał regulamin porządkowy, a praca była zorganizowana zgodne z tygodniowym rozkładem zajęć.
Z nowymi wychowankami urządzałam pogadanki na temat dobrego zachowania. Zapowiadałam, że niewłaściwe zachowanie zamknie im drogę do świetlicy. A dla nich byłaby to najgorsza kara. W szkole nauczyciel mógł ich postraszyć obniżeniem oceny, a ja czym? Tylko wykluczeniem z grupy!
Z utrzymaniem porządku, posłuszeństwem nie miałam żadnego problemu.
Mieliśmy świetne zespoły
Stałe zajęcia w zespole żywego słowa (recytatorskim) prowadzone były przez Anielę Rokicką. Warto było posłuchać pięknych, przykuwających uwagę recytacji, którymi uświetnialiśmy akademię z okazji święta Wojska Polskiego, czy Dnia Kobiet.
Ja prowadziłam koło plastyczne zwane „Sprawne ręce” oraz zespół muzyczno-taneczny „Kurpiki”. Stroje dla zespołu szyły bezpłatnie matki naszych wychowanków Halina Janicka i Maria Konowałek. Mieliśmy też małą orkiestrę, do której wszystkie instrumenty: gitary, akordeon, perkusję przynieśli nasi muzycy.
Wśród uzdolnionej manualnie młodzieży szczególnie wyróżnili się Ryszard Janicki i Jolanta Podbielska.
Zespół folklorystyczny „Kurpiki” znany był nie tylko w Łomży. Występowaliśmy na uroczystościach okolicznościowych i w konkursach amatorskich zespołów artystycznych organizowanych przez Centralny Związek Spółdzielczości Budownictwa Mieszkaniowego.
Nasi młodzi artyści często otrzymywali nominację do konkursu laureatów, zapraszani byli na finały do Warszawy, zdobywali nagrody i wyróżnienia. Pierwszy scenariusz występów napisała Halina Sypniewska – nauczycielka, która zawsze chętnie nam pomagała. Później sama pisałam scenariusze i realizowałam programy artystyczne.
Niektóre przedstawienia przygotowywałam wspólnie z Natalią Piotrowską.
To z miłości
Zdarzało się , że bardzo późno wracałam do domu, bo przygotowując scenariusz bądź stroje na występ, zapominałam o bożym świecie.
Praca z dziećmi i młodzieżą mnie pasjonowała. Kochałam je i one to czuły. Dla mnie gotowe były zrobić wszystko. Pamiętam, jak dziś. Wczesną wiosną jechaliśmy na występy do Białegostoku z przedstawieniem „Czas nam dziś świętować”. Do jednej ze scen potrzebne były kwiaty.
Jedziemy, a ja głośno mówię: „szkoda, że nie mamy żywych kwiatów, ale skąd my je o tej porze weźmiemy”.
Za chwilę autobus zatrzymał się za laskiem przy zalanej częściowo łące, na której rosły kaczeńce.
Przybiegają do mnie chłopcy i mówią: „Proszę pani, są kwiaty, my ich zaraz narwiemy”.
Ja w krzyk, że zabraniam – bo się przemoczą i przeziębią, ale gdzie tam.
Pozdejmowali buty, zagięli nogawki i do wody.
Zaczyna się przedstawienie. Dziewczęta splatają wianki z kwiatów trzymanych na kolanach, śpiewając kurpiowską piosenkę ludową:
– Jokem ja ziła zionek zielony,
– Psyjechał do mnie mój narzecony…
– Mamie sie kłonioł,
– Z tato się zitoł,
– O mnie się pytoł…
Wtenczas wbiegają do izby chłopcy, wołając: dziewcoki, cośta takie smentne!? Muzykanty! „Staro babo” grać! Cas nam dziś świentować!
Panny wystraszone nagłym wtargnięciem młodzieńców poderwały się na nogi i wysypały kaczeńce na scenę. Wyglądało to pięknie, jakby złotem sypały. Widownia była zachwycona.
Wystąpiliśmy z tym programem w koncercie laureatów, dostaliśmy nagrodę i zaproszenie do Warszawy. Ale nie pojechaliśmy, bo zabrakło pieniędzy.
Czujne władze
Nawet na występy z dziećmi potrzebne było zezwolenie Powiatowego Wydziału Kultury, który cenzurował każde publiczne wystąpienie.
Z czasem, jak już poznano nasze spektakle, nie musiałam każdorazowo uzyskiwać pozwolenia. Otrzymałam specjalną legitymację, która umożliwiała dawanie występów bez podpisu cenzora.
Finanse
Większość wydatków na naszą działalność ponosiła oczywiście Spółdzielnia. Ale bez wydatnej pomocy Teresy Rogińskiej – dyrektora Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Łomży, Wandy Krasulskiej – dyrektora Państwowego Domu Dziecka w Łomży oraz rodziców nie odbyłoby się wiele wycieczek, obozów, kuligów, półkolonii.
Na potrzeby świetlicy przeznaczyliśmy także wszystkie nagrody zdobywane przez nasze zespoły na festiwalach i w konkursach.
Brak sił…
Moja działalność społeczno – wychowawcza skończyła się wkrótce po przeniesieniu świetlicy z ul. Wiejskiej do budynku przy ul. Al. Legionów 7c, tzw. ABC. Często byłam sama w budynku do późnych godzin wieczornych. Zwyczajnie bałam się. A i moi wychowankowie mieli daleko, więc przestawali przychodzić. Ja w innym środowisku, w obcej atmosferze nie miałam już sił zaczynać wszystkiego od początku.
Podziękowanie
Dzieciom i młodzieży, rodzicom, wszystkim wychowankom świetlicy przy ul. Wiejskiej i współpracownikom dziękuję serdecznie za niewyczerpane źródło pięknych wspomnień.
Izabela Dzierzgowska
dodano dnia: 25-03-2014
opublikował: Krzysztof Cieśliński